wtorek, 30 listopada 2010

Raport z sesji Wolsungowej nr3

Pech chce, że raporty sesyjne piszę ja. I jak zwykle, nie wiem, co wpisać w pierwszych paru zdaniach. Nudno narzeka się ciągle na to samo. Nudno też ciągle tym samym się ekscytować. To może pochwale się po prostu zakończeniem współpracy z Bestiariuszem i planami, aby zacząć pisać dla innego serwisu. Ale dla jakiego, to już niespodzianka, o której pewnie dowiecie się, jak już zacznę pisać. A tymczasem wracając do sesji…

O dziwo, żadnych zmian personalnych. W rolach głównych znowu - John(ja, elf zabijaka, alfheimczyk, dziki mag, ryzykant i podrywacz, chodzący zawsze w garniturze i białych rękawiczkach, w nocy zamaskowany superbohater), !Xabile (ork spirytysta, syn szamana, wnuk szamana, sam szamana, śledczy, pochodzi Khemre, z granic kolonii Alfheimskich, detektyw korzystający z orczych zdolności, ubrany w garniak) i Rachel (elfka z Alheimu, spirytystka, medium, salonowiec, ubioru nie pamiętam, więcej nie pamiętam).

Sesja rozpoczyna się tam gdzie skończyła poprzednia. John stoi przed hotelem, Rachel ucieka metodą tradycyjną, a !Xabille otwiera wrota do astralu, aby spróbować zdobyć astralne wersje spalonych dokumentów. Astral okazuje się strasznie zakręcony i Bili wraca bez niczego. W normalnym świecie brygady OSP zaczynają gasić pożar. Drużyna już w pełnym składzie zostaje zatrzymana przez dziennikarzy, ale głównym obiektem zainteresowań jest John. Szybki blef, aby pozbyć się dziennikarzy i udajemy się w stronę teatrów. John w drodze pokazuje reszcie kawałek dokumentu, który wydarłem z rąk policjanta, który wyskoczył z okna hotelu. Pojawia się nieścisłość, dwa teatry do wyboru. Ja z !Xabille udajemy się do Teatru Maska a Rachel do Teatru Nowego.

W Teatrze Nowym sztuka nie jest zbyt wyszukana, ot jakiś teatralny pornuch. W Masce leci nudna sztuka, ale to właśnie tam ma miejsce akcja. John widzi coś niepokojącego w loży na wprost, postanawia więc udać się do niej. W trakcie spaceru na drugą stronę balkonów zamachowiec atakuje i zaczyna strzelać do ludzi. Bili zaczyna rzucać swoimi kościstymi włóczniami, a John spaceruje. Gdy konflikt jest eskalowany do poziomu konfrontacji John wkracza do akcji. MG ma wyjątkowego pecha. Krytyczny pech, słabe rzuty i nieudane dobicie powoduje, że przeciwnik, który mógłby być ciężki, był w zasadzie płotką na może dwie rundy… Po szybkim wygraniu znowu dziennikarze łapią Johna. Tym razem nie udaje się ukryć tożsamości, zresztą nawet nie próbowaliśmy. !Xabille narzeka, że skupiają się na mnie a nie na nim. Szybko jeszcze spisujemy numery i brygadę z nieśmiertelników pojmanego.

Przed udaniem się do domu, odwiedzamy jednego z mieszkańców kamienic, aby dowiedzieć się o terminie pikniku Towarzystwa Gimnastycznego. Elfi sąsiad okazuje się trochę zbyt frywolny, jak na moje gusta, ale przekazuje wszelkie ważne informacje. W nocy John udaje się na patrol w celu nawiązania kontaktu z Nocnymi Skrzydłami, niestety jedyne, co znajduje, to harpie, które przeniosły się na wyższe budynki z powodu fetoru panującego w mieście. Rankiem na śniadanie do Johna przychodzi bardzo duża grupa ludzi. Tak duża, że nie wiem, kto w zasadzie był a kto nie. Wszyscy zajadają się czarnym puddingiem, gdy John jeszcze śpi. Gdy pojawia się John, obecni zaczynają składać gratulacje. W trakcie posiłku odbywam parę konsultacji na boku z !Xabille. Po dłuższej chwili przepraszam gości i zabieramy się za pracę. Podczas spotkania operacyjnego nawiedza nas członek Nocnych Skrzydeł, mechaniczna pokojówka. Krótka rozmowa i w końcu – John zostaje zaproszony, aby zostać rekrutem Nocnych Skrzydeł! Szybka prośba dla NS – niech pilnują statku wycieczkowego rodziny Chiramonte i dostarczą nam informacji o pułkowniku Sandersie i zamachowcu (Laurent „nie pamiętam nazwiska, bo jest akwitańskie”).

Mając obstawione jedno miejsce, drużyna postanawia udać się do Szpitala św. Oswalda, gdzie leczony był Laurent. Szukanie śladów w pokoju wariata niestety nie daje żadnych efektów. Tak samo kończy się przeszukanie osobistych rzeczy Laurenta. Brak możliwości spotkania się z lekarzem prowadzącym i niechęć do spotykania się z Sandersem prowadzi nas do Tower, gdzie trzymany jest zamachowiec. Niestety, przesłuchanie jest chaotyczne i nie dowiadujemy się co najwyżej, ze Laurentowi lekarz powiedział, że jest zdrowy. Wychodząc udaję się nad Tetrę sprawdzić jak idzie patrolowanie, ale zasadniczo dzień jest spokojny.

Na koniec udajemy się do burmistrza, któremu towarzyszy Toni Discroll, agent JKM. Jest sporo dyskusji, trochę pomysłów, ale przed podjęciem decyzji, postanawiamy, że kończymy sesje i decyzja zapadnie na początku kolejnej sesji.

Ogólnie – kawał dobrego grania nam wyszedł. Niestety nie do końca pod moją postać, przez co czasami się nudziłem. Pula PD znowu sprawdziła się dobrze. Mam trochę wrażenie, że MG zrezygnował z testów z powodu sporego pecha na początku sesji, ale cóż, bywa i tak. Było fajnie i klimatycznie, tylko czasami można by założyć, że jak gracz idzie na coś zareagować, to robi to jak najszybciej, a nie średnio szybko… Czekam na finał tej mini kampanii.

piątek, 26 listopada 2010

Plany konwentowe na pierwsze pół roku 2011

W zasadzie skończyłem swój sezon konwentowy Falkonem, więc nadchodzi chwila by się zastanowić co w przyszłym roku?

Coolkon 5 - kolejna edycja wrocławskiego konwentu, robiona przez borga i spółkę. Konwent uderza w tematykę retro i borg coś mi przebąkiwał o starym sprzęcie komputerowym na imprezie. Wrocław niedaleko, więc 90% szansy że pojadę.

Grojkon 2011 - Kolejna edycja bielskiego konwentu o zawyżonym poziomie pecha. Jeśli tym razem nie spadnie samolot z prezydentem ani nie będzie powodzi, to będzie solidny konwent.

Pyrkon - No tu za dużo nie trzeba pisać, największa impreza tego typu w Polsce. Jestem dość sceptycznie nastawiony do prawdopodobnego przeniesienia imprezy na teren MTP, ale skoro namawiał mnie Misiek, to pewnie się pojawię.

Porytkon 2^2 - Skoro sam robię tą imprezę, to znaczy że będę. Majowy weekend w Sosnowcu nie będzie miły dla mnie, ale stanę na głowie, żeby był miły dla innych.

Graviton - Łódzka ekipa szykuje konwent i tym razem może im się udać. Najpewniej pojawię się i poprowadzę jakiegoś LARPa (choć Miodowa Wróżka powie, że grę fabularyzowaną).

Cholera, trochę się tego zebrało. Ktoś kupi nerkę? :P

czwartek, 4 listopada 2010

Relacja z Chrzanowskich Dni Fantastyk

Tekst napisano dla Informatora Konwentowego.

Chrzanowskie Dni Fantastyki są imprezą, w której nie pokładałem zbyt wielu nadziej. Ot miałem przyjechać, spotkać się ze znajomymi i pograć w planszówki. Niestety, nie zostałem mile zaskoczony. Nie jest to w zasadzie źle, zawsze mogłem się rozczarować. Ale mimo wszystko, lubię miłe niespodzianki. Na tym konwencie niestety ich nie było.

Impreza odbywała się w dwóch budynkach – Miejskim Ośrodku Kultury, Sportu i Rekreacji w Chrzanowie oraz Hali Widowiskowo-Sportowej. Budynki były położone dość blisko siebie, choć słyszałem narzekania ludzi, że takie rozdzielenie jest bez sensu. Zasadniczo jednak wolę takie rozwiązanie, niż Grojkonowe czwarte piętro. Budynki były ładnie wyremontowane i zasadniczo wyglądały lepiej niż standardowa szkoła. Sama okolica wyglądała bardzo malowniczo, pomijając fakt, że droga prowadząca z przystanku autobusowego na imprezę była całkowicie rozkopana. Blisko znajdował się rynek, dzięki czemu nikt z głodu nie umarł. Bo rzeczy serwowane w bufecie były dość paskudne, a na przykład pierogi były tylko dla osób z obsługi konwentu.

Akredytacja nie istniała, bo konwent był darmowy. Dlatego też przyjść mógł na niego każdy, kto akurat był w pobliżu. Uczestnicy nie posiadali żadnych identyfikatorów, ani nie otrzymali żadnych informatorów. Żeby sprawdzić, co jest akurat w programie, należało odnaleźć rozkład jazdy przywieszony w paru miejscach na ścianie. Płatność za to należało uiścić za nocleg w hali. Kosztował on trzy złote i jeśli ktoś zarejestrował się wcześniej, rano dostał pyszną bułko-kanapkę. Kosztowały także filmy puszczane na sali teatralnej MOKSiR-u. Filmy nie grzeszyły świeżością, ale jeśli ktoś ich wcześniej nie widział, to miał doskonała okazję, aby za małe pieniądze obejrzeć niezłe kino.

Nie oszukując się, program imprezy był bardzo ubogi. Ilość prelekcji można by policzyć na palcach dwóch rąk. Tyle dobrze, że osoby, które na te prelekcje dotarły, chwaliły ich bardzo wysoki poziom. Organizatorzy konwentu nie przygotowali się też na to, że z programu zawsze coś wypada. A wypadł LARP Wolsungowy, z powodu choroby prowadzącego. Z zaproszonych pisarzy na konwencie widziałem tylko Jakuba Ćwieka, ale ponoć reszta gdzieś tam się przewinęła. Niestety w programie nie było napisane, kto daną prelekcje prowadzi, dlatego między innymi o tym, że Kazimierz Kyrcz prowadzi prelekcję dowiedziałem się dopiero po konwencie.

Mało pochlebnie też mogę się wyrazić o organizacji sesji RPG. Jeśli w ogóle o jakiejś organizacji można tu mówić. Nikt nie wiedział gdzie można na sesje się zapisać, sami prowadzący szukali sobie graczy. A na koniec, sale w których miały się odbyć, były także sleepami. Dzięki takiej sytuacji, spotkałem wielu ludzi, którzy przychodzili do naszej sali i pytali o to, gdzie się można zapisać na sesje. Parę osób przez to w ogóle nie znalazło miejsca do gry. Gdyby było jasne miejsce, w którym przeprowadzano zapisy na sesje, to dałoby się tego uniknąć.

Chrzanowskie Dni Fantastyki, jak każdy przyzwoity konwent, nie mogły odbyć się bez turniejów w karcianki i bitewniaki. Dla magicowców przygotowano GPT Bochum, któremu wyjątkowo nie dopisała frekwencja. Kuźnia Gier prowadziła także naukę szlacheckiej gry karcianej „Veto”, w programie miał być też turniej, ale nie słyszałem żeby się odbył. Dla miłośników figurek przygotowano turniej w Warzone. W trakcie trwania tego turnieju odbył się też pokaz „Ogniem i Mieczem”. Osobiście uważam, że potencjalnie zainteresowani tą grą, byli zajęci w tym momencie turniejem, ale znalazło się paru chętnych do przeprowadzenia szarży husarią.

Najmocniejszym elementem tej imprezy był Games Room. Na piętrze MOKSiR-u ulokowano stoisko, z którego można było wypożyczyć jedną z pięćdziesięciu ośmiu gier. Zasady większości z nich mogła wyjaśnić osoba, która aktualnie pilnowała stanowiska, co jest dość sporym plusem. Niestety, mimo że gier było sporo, to większość z nich była typowymi zapychaczami, których chyba nawet nikt nie wypożyczył. Samemu zdarzyło mi się tylko wypożyczyć Dixita i Jungle Speeda. Udało mi się także rozegrać partię w Battlestar Galacticę, ale był to prywatny egzemplarz. Zagraliśmy też partię w Munchkina z Kubą Ćwiekiem, ale gra także była prywatna. Dodatkowo w programie były turnieje w Jungle Speeda i Faunę, jednak po spojrzeniu na nagrody, nawet nie próbowałem na nie dotrzeć.

Największym problemem Chrzanowskich Dni Fantastyki była frekwencja. Jak to ładnie nazwał Miodowa Wróżka, był to „konwent duchów”. Ciężko stwierdzić ile osób przewinęło się przez całą imprezę, ale podejrzewam, że nie przekroczono setki uczestników. Wróżek miał problem ze skompletowaniem obsady do swojego LARP-a, zaś większość punktów programu nie przyciągnęła tłumów. Trudno mi powiedzieć, co tak naprawdę zawiodło. Nie wiem jak wyglądała reklama w mediach lokalnych, ale w branżowych widziałem newsy o imprezie. Tyle że moje pierwsze skojarzenie przy nazwie Chrzanowskie Dni Fantastyki, to malutki konwent w mieście, z którego pochodzi „maja babićka”.

Podsumowując, konwent ten do najbardziej udanych nie należy. W tym momencie ma praktycznie ciężko odklejaną łatkę malutkiej imprezy. Organizatorzy mocno muszą popracować nad wykorzystaniem miejsca, które dostają. Na pewno muszą też spróbować sprawić, by ich impreza uzyskała trochę większą rangę i rozgłos. Muszą popracować nad zawartością Games Roomu. Ogólnie muszą nad wieloma rzeczami popracować. Ja sam bawiłem się świetnie, ale bardzo ciężko powiedzieć, że dzięki organizatorom konwentu.

Ocena konwentu: 3-